Po naprawdę długim wyczekiwaniu, bo po 6 miesiącach, w końcu u nas w domu pojawiły się schody, a dokładnie to w czwartek polała się nie krew budowlańca, a beton :) Możemy sie już pochwalić fotkami jakże pięknych i wygodnych zapewne (mam taką nadzieję) schodów. I w końcu będę mogła się zatoczyć ja i mój brzuch na pierwsze piętro. Także Panie murarzu niech się Pan boi, będę chodzić i sprawdzać Pana arcydzieło i fantazję twórczą jaką Pan nam zaproponował.
A tak na poważnie, to ściany dwie, o których pisałam ostatnio zostały zburzone i poprawione. I mam nadzieję, że już nic nie będzie falować- no chyba, że na mojej głowie, i że żadna ściana nie będzie już żyć swoim życiem, a będzie szła prosto bez ukosów. Oczywiście zostało kilka niedociągnięć i nie smak. Tym bardziej pod czujnym okiem mego Małża wyszło tych niedociągnięc całkiem sporo. I na oko widać, że Pana Panie drogi Marku rutyna i niechlujstwo zjadło. Przykładów można przetaczać wiele, chociażby cegła, która spadła na ramę okna- chyba by doszło do jakiegoś mordu jak by mi okno murarz wybił. Do tego dodać można źle spasowane bloczki, mega duże przerwy między nimi, jak by mu sił lub chęci zabrakło na dosunięcie ...
Nie ma to tamto, po kilku reprymendach, całodniowej kontorli- musiał Pan murarz robić pod okiem Małża, chyba się lekko naprostował i jakoś poprawił co mógł, i póki co byle by gorzej nie było, może 2 dni i skończy wszystko i się pożegnamy .... ale wiecie co? Nic chyba narazie nie przyćmi naszej radości z wylanych schodów. No w końcu się doczekaliśmy, może już pójdzie z górki, a może będzie więcej atrakcji, o których na pewno napiszę :)
Kilka zdjęć arcy-spieprzonego dzieła murarza i pote, schody:)